poniedziałek, 14 października 2013

Oleander w skrócie Olli


Po Caprice przyszła kolej w moich wspomnieniach na Olli.
Olli była troszkę podobna do mnie ( pewnie dlatego ją lubiłam) nie potrafiła okazywać swoich uczuć...no  może poza złością :-). Nawet nie wiem czy mnie lubiła. Ja ją w każdym razie bardzo lubiłam. Odeszła za tęczowy most na początku  tego roku. W lipcu skończyłaby 36 lat. Kiedy ją poznałam miała 16 lat. Znałyśmy się więc wiele lat. Miałam przyjemność podchować jej dwójkę źrebiąt. Pamiętam z jaką niecierpliwością i strachem oczekiwałyśmy na pierwszego z nich. Miałyśmy nawet dyżury w stajni. Nie udało nam się jednak być przy narodzinach. Podobno klacz sama wybiera moment narodzin. Przyjście na świat źrebaczka ogłosiły rżeniem pozostałe klacze. Mały wyglądał jak pająk. Drobniutki z długimi chudymi nóżkami :-). Otrzymał imię  Lorenz .
Pamiętam kiedy postanowiliśmy Olli z małym wyprowadzić pierwszy raz na dwór. Znajoma wzięła Olli, a ja miałam wyprowadzić Lorenza. Olli szalała ze strachu o malca, a ja byłam przerażona, bo strasznie bałam się Olli. Myślałam, że mnie stratuje, kiedy wyrwie się z rąk znajomej. Miałyśmy do przejścia może 15 m. Mały się opierał, nie chciał iść, rżał. Olli go wołała i próbowała do niego zawrócić.Znajoma trzymała ją jednak mocno. W końcu się udało! Konie trafiły na padok. Już po wszystkim znajoma powiedziała, że kiedy się obejrzała zobaczyła zaskakujący widok. Podobno niosłam małego pod pachą a nogi zwisały mu bezwładnie. Zupełnie tego nie pamiętam. Ze strachu człowiek robi się siłaczem ;-)... chyba.

Po urodzeniu drugiego źrebaka Olli miała ogromne problemy z nogami. Ciągle leżała, a mały ( Lysander) wędrował wokół niej. Istnieją nawet zdjęcia, obojga leżących na piasku. Niestety ja ich nie posiadam.  Myślałyśmy już, że Olli nie da rady. Weterynarze nie dawali nadziei na wyleczenie. Właścicielka Olli postanowiła ulżyć jej cierpieniom i ją uśpić. Kupiła nawet mleko w proszku dla małego. Uprosiłam ją jednak aby dała Olli szansę. By nie spieszyła się  z ostateczną decyzją. Ona krzyczała: Nie widzisz jako Olli cierpi! Możesz na to patrzeć! Ale ostatecznie zgodziła się wypróbować alternatywne metody leczenia:  masaże, kąpiele nóg w ziołach (z różnym skutkiem Olli wyciągała nogi z wiaderek :-) i akupunkturę. Ponadto Olli założono podkowy ortopedyczne i aplikowano leki. Moim  zdaniem największe znaczenie w procesie leczenia miała akupunktura. Przy pierwszy zabiegu ( igła była słusznej długości) Olli  zaczęła wierzgać jak źrebak.Tego wieczora i nocy było gorzej z Olli. Ale już następnego dnia jakby odrobinkę lepiej i tak bardzo powoli następowała poprawa. Nie pamiętam już ile było tych zabiegów, ale Olli wyzdrowiała i żyła jeszcze szczęśliwie (mimo astmy) ponad 20 lat. A właścicielka konia, kiedy wspominamy Olli,  za każdym razem powtarza, że tylko dzięki mojej determinacji Olli żyje ( teraz już w czasie przeszłym żyła), bo ona była już zdecydowana by ją pożegnać. Jednak co się wcześniej, nasłuchałam, że jestem paskudna, bez serca, bo się nad zwierzęciem znęcam to niestety moje. Jednak nie żałuję!


Olli i ja zimą 1994/95


6 komentarzy:

  1. Kasiu, bardzo się wzruszyłam czytając opowieść o Olli. Kocham konie, zawsze chciałam z nimi pracować, ale nie dane mi było (jestem po zootechnice), za to dużo jeździłam konno:) Wzruszająca opowieść, widać, że kochasz te zwierzęta. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za te miłe słowa. Dzięki tej opowieści poczułam się jakbym przeniosła się w czasie. Niestety już nie pracuję z tymi pięknymi zwierzętami. Ale myślę, że gdybym dostała taką propozycję bez zastanowienia bym ją przyjęła. Ja niestety mało jeździłam na koniach, ale sam kontakt z nimi dawał mi wiele radości.

      Usuń
  2. Wspaniała opowieść, wspaniałe wspomnienia Kasiu. Nie mam żadnych doświadczeń z koniami ale lubię na nie patrzeć, są takie piękne. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za ten sympatyczny komentarz! Ja również uwielbiam patrzeć na te piękne zwierzęta. I to jest niesamowite w nich, że właściwie n ie ma drugiego takiego samego. One tak jak i my mają totalnie różne charaktery.

      Usuń
  3. Piękna opowieść która mnie wzruszyła. Uwielbiam patrzeć na konie, na to z jaką gracja się poruszają. Niestety zawsze robię to z daleka bo strasznie się boje podejść blisko:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach właściwie to nie ma się czego bać. Nie spotkałam jeszcze agresywnego konia nie są negatywnie nastawione do ludzi. Są tylko niestety płochliwe. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń